Recenzja filmu

Wszystkowidząca (2015)
Kenneth Kainz
Maria Brzostyńska
Rebecca Emilie Sattrup
Peter Plaugborg

Gierka o tron

Wizualnie film ląduje w sąsiednich do "Gry o tron" rejestrach, bo twórcy celują w podobny efekt i korzystają z podobnych środków – rozsądnie dawkują efekty specjalne, wspomagają się gdzie mogą
"Wszystkowidząca" jest promowana na polskich plakatach jako "Gra o tron" dla najmłodszych i jak rzadko w przypadku haseł promocyjnych porównanie to dość celnie oddaje charakter filmu. Mamy tu pseudośredniowieczne twierdze, alchemików, smoki, skrytobójstwa i tron, na którym ktoś chce usadzić swój nie dość szlachetny zadek. Ponieważ jest to skromny metrażowo film, a nie rozpasany serial, wszystko sprowadzono do stosownie pomniejszonej skali, chociaż twórcy zarysowują na horyzoncie zdarzeń majaczącą gdzieś w przyszłości kontynuację. Nieporównanie skromniejszy jest też ładunek brutalności, wszak nie tylko główna bohaterka, ale i docelowa publiczność jest zdecydowanie młodsza niż przeciętny widz serialu HBO. 

   

Dina odziedziczyła  po swojej matce magiczną umiejętność zaglądania w głąb ludzkiej duszy, dzięki czemu może poznać grzechy tych, którym spojrzy w oczy, obarczając ich przy okazji wyrzutami sumienia. To czyni z niej niezbyt pożądaną towarzyszkę zabaw, a jej rodzinę spycha na margines społeczności i otacza niechęcią oraz względnym szacunkiem. Matka musi czasem wykonać swoją powinność jako ogniwo poprzedzające kata w mechanizmie wymierzania sprawiedliwości. Gdy prawowity władca tronu zostaje zamordowany, a jego spity do nieprzytomności syn zostaje odnaleziony ze ściskanym w dłoni zakrwawionym ostrzem, kobieta wyrusza do zamku, by przesądzić o jego losie. Książę, za nic mając wynikające z tego komplikacje, okazuje się niewinny, a Dina oraz jej matka, stają się celem numer jeden człowieka, który starannie uszył tę całą królobójczą intrygę.

Fabuła jest dość banalna, ale baśń dla dzieci nie musi zachwycać oryginalnością czy wymyślną kompozycją, bo motywy, do których sięga, są zwykle uniwersalne. Seria powieści, która stanowi podstawę scenariusza, nie musi też być wcale inspirowana sagą George'a R.R. Martina, by dało się tu odnaleźć bliźniacze motywy – poruszając się w podobnej scenerii, bez trudu znajdziemy zawsze jakiś spisek na szczytach władzy, dziewczynkę próbująca przetrwać we wrogim mieście czy smoki używane jako narzędzie terroru. Ale jeśli już przyrównujemy skandynawski film do amerykańskiego widowiska, to wypada zacząć od odpowiedzi na pytanie o widowiskowość. Od strony plastycznej trudno się do czegokolwiek przyczepić. Wizualnie film rzeczywiście ląduje w sąsiednich do "Gry o tron" rejestrach, bo twórcy celują w podobny efekt i korzystają z podobnych środków – rozsądnie dawkują efekty specjalne, wspomagają się gdzie mogą naturalnymi plenerami, a ewentualne braki przykrywają grą światła i ciemności. Szukają kameralnych sytuacji, zaskakujących punktów widzenia i moralnych dwuznaczności, romansując ze stylistyką, która bywa określana jako "fantastyczny realizm". Brak tu oczywiście szczególnie drastycznych treści, a jednak obraz wyczyszczony z krwi i innych płynów ustrojowych pozostaje na tyle brutalny i mroczny, że długo zastanawiałbym się nad adekwatną kategorią wiekową. 

   

Wyjątkowa moc bohaterki podkreśla pedagogiczny wymiar historii – Dina nie strzela promieniami z oczu, ale po prostu zawstydza ludźmi ich własnymi podłymi uczynkami. Kłopotliwy dar czyni ją samotną w okrutnym świecie, ale scenarzyści nie wyciągają z tego daleko idących konsekwencji, zwykle sprowadzając intrygę do pozbawionej humoru i drugiego dna zabawy w kotka i myszkę. Bez konsekwencji pozostaje też  "realistyczny" styl opowiadania. Prosi się on o poważne traktowanie świata, tymczasem zarówno fabuła, jak i postaci są bardzo grubo cięte, przez co "Wszystkowidząca" ma pewne kłopoty z wyważeniem nastroju. Dinie przyszło żyć na świecie, w którym nie ma miejsca na subtelności, gdzie ludzie mordują się, żeby przywdziać królewską pelerynkę wyprawianą bajeranckim futerkiem, a za ich czynami nie stoi nic poza źle lub dobrze nastawionym kompasem moralnym. Jednocześnie nie jest to świat beztroskiej przygody, radosnej magii i nieskrępowanej wyobraźni. W opowieściach o dzieciństwie horror i bajka zwykle sąsiadują ze sobą i składniki te ciężko jest wyważyć. Widać to zwłaszcza w finale "Wszystkowidzącej" który szeroko otwiera furtkę dla ewentualnej kontynuacji, ale pozbawia widowisko charakteru. Bohaterowie bez ładu i składu zawijają się z areny zdarzeń jak podwórkowi piłkarze, których matki wezwały przez okno na obiad. Komu będzie się chciało wrócić na dogrywkę?
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik '82. Urodzony w Grudziądzu. Nie odnalazł się jako elektronik, zagubił jako filmoznawca (poznański UAM). Jako wolny strzelec współpracuje lub współpracował z różnymi redakcjami, z czego... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?